Ja rozumiem, że teraz jest koniunktura bo UE i państwo daje na transport publiczny i trzeba kuć póki gorące, ale dla przeciętnej osoby komunikacja miejska kojarzy się z tym że jest jakaś wybrakowana, niedziałająca, niepełna. Brakuje nam pół roku gdzie dalibyśmy sobie spokój, bo rozmyły się mocno trasy niektórych linii i przyzwyczailiśmy się do określonego rozkładu taboru, brygad, czasów przejazdu, przesiadek, które są w sumie tymczasowe... Przykładem jest jedynka, która z linii magistralnej zmieniła się w jakiegoś wysokopodłogowego starego rzęcha, który cały czas zmienia końcówki.
Boje się tego, że ZTP już za bardzo naciska na pasażerów i mieszkańców terenów gdzie dzieje się budowa, testuje ich wytrzymałość wylatując z kolejnymi utrudnieniami i bublami typu machanie ręką na półroczne opóźnienia albo niezgodności z założeniami. Takie naciskanie działa na zasadzie przelewania miarki i kończy się momentem, gdzie masowo pasażerowie odchodzą od komunikacji miejskiej, bo równanie wygody i trudności przestaje być na korzyść KM.
Wyobrażacie sobie że zamawiając Bolta macie informację od złotówy, że będzie musiał zrobić objazd, który wydłuży drogę dwukrotnie, albo że ostatni kilometr musicie sobie pojechać na hulajnodze, bo wasze osiedle nie jest obsługiwane obecnie przez taksówki?
